Wczoraj, a nawet częściowo dziś , robiłam coś po raz pierwszy.
Kiedyś, kiedyś jakiś czas temu, może jako dziecko jeszcze ewentualnie miałam zapał do sportu. Chodziło się na jakieś czwartki LA i zajmowało ostatnie, albo przed ostatnie miejsca. Nie było sukcesów. Nie było medali, chyba, że za odwagę.
Biegałam na 60/100 metrów i po tym dystansie myślałam, że wyzionę płuca i nigdy więcej biegać nie będę. Sport zdecydowanie nie był moją mocną stroną. Zwolnienia z WF ile by się tylko dało załatwić byłyby ukojeniem, chociaż lubiłam chodzić na pozalekcyjne zajęcia SKS czy zawody tylko dlatego, że chodzili tam moi znajomi i było to fajne, sport sam w sobie – nigdy w życiu.
Jeszcze dwa lata temu zapytana czy pobiegnę 10 km powiedziałabym, że chyba kogoś, ekhm, ładnie mówiąc "zwariowałeś?!" Nigdy, nigdy, nigdy. Zarzekałam się na wszystko, zapierałam nogami i rękami mówiąc, że nie dam rady i nienawidzę biegać.
Wczoraj, a właściwie dziś, bo w nocy 21/22 czerwca z okazji najkrótszej nocy w roku, w trójmieście, a dokładniej w Gdyni był organizowany (jak co roku podobno) Nocny Bieg Świętojański. Nawet kiedy zaczynałam ćwiczyć i biegałam jedynie na bieżni, bo świeże powietrze mnie chyba drażniło to gdyby ktoś mi powiedział jeszcze dwa miesiące temu, że wezmę w czymś takim udział to jeszcze bym go wyśmiała.
Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu zgłosiłam się. Cel – nie ważne czy dobiegnę czy się doczołgam, ale zrobię to o własnych siłach. 10 km, 5 tysięcy ludzi, godzina 23:59 – czas start. Każdy kto ukończył bieg dostawał medal, każdy kto się zgłosił dostawał koszulkę – fajnie.
Limit czasowy 2 godziny, dobra dam radę. Zaczęłam sprawdzać swoje czasy biegając bardzo rekreacyjnie. 3,5 km w 30 minut, później 4,5 km w 31 minut – progres, maksymalnie 8,5 km w ponad godzinę na kilka dni przed biegiem. Miałam nie ustawiać sobie limitów, ale chyba jestem za bardzo idealistką, więc postanowiłam "nie wiem jak to zrobię, ale przetrwam przez te 10 km w półtorej godziny".
Ruszyli – na początku nie było nic bardziej motywującego niż widok 5 tysięcznej grupy osób biegnącej razem przez ulice Gdyni, nocą przy cudownej pełni księżyca.
Kolejne kilometry mijały i mijały i nawet nie było tak źle, gdy nagle nastąpił półmetek i w mojej głowie niczym anioł nad jednym uchem a diabeł nad drugim (tak jak w bajkach) pojawiły się dwa głosy. Sama nie wiem, który z nich był głosem rozsądku a który utopijnych marzeń o zwycięstwie.
Do 7 km jakoś dawałam sobie radę z bólem, zmęczeniem, ale przeklinałam w głowie ten bieg wiele razy. Po 7 km zadałam sobie pytanie "co ja tu robię?", przecież to nie jest miejsce dla mnie. Ja? Długodystansowiec – nigdy, kogo chce oszukać. Zwątpiłam. Na szczęście po chwili odezwał się jeden z moich wewnętrznych głosów (wiem, że brzmi to dziwnie).
Zaczęłam sama do siebie, gdzieś tam w środku w głowie powtarzać jak mantrę "dziewczyno, nie po to się tu zgłosiłaś, żeby się poddać, przypomnij sobie jaki był Twój cel, komu chcesz udowodnić, że dasz radę?" krótka i szybka odpowiedź "sobie".
Myślałam o tym, że to jeszcze tylko 3 km do końca, że nie ważne jakim tempem dobiegnę, ale muszę to zrobić, gorzej... CHCE to zrobić i chyba tylko nieoczekiwana kontuzja jest w stanie mnie powstrzymać. Toczyłam ze sobą straszną walkę, zwolnij – przyspiesz, dasz radę – nie dasz rady, nie poddawaj się – poddaj. Już nawet 5 tysięcy ludzi nie motywowało, jedyna motywacja płynęła ze środka, z serca do mózgu, od marzeń do realizacji.
Nie wiem czy ktoś z Was oglądał film bądź czytał książkę Intruz – ale czułam się jak bohaterka tego filmu i uprzedzę wasze pytanie – z moją psychiką jest wszystko w porządku.
Walka z samym sobą to najtrudniejsza walka, ale zwycięstwo w niej smakuje najlepiej.
Nie ma nic lepszego niż pokonać własne słabości. Nic lepszego niż udowodnić sobie, że nie ma czegoś takiego jak granice, że jest coś "ponad" nasze możliwości. Nawet kiedy po 7 km stwierdziłam "to jest mój maks, więcej nie pobiegnę, tylko raz udało mi się pobiec 8,5 km, ale wtedy to był marszobieg z naciskiem na marsz".
Potrzebowałam takiego kopa w tyłek, moi znajomi gdzieś hen daleko przede mną trochę mieli wpływ na tego "kopa", ale wyczuwam, że nawet gdybym miała pobiec sama to wszystkie emocje, które wrzały we mnie były najwspanialszym środkiem dopingującym jaki mogłam dostać. Osoby, które tak jak ja jako za cel ustanowiły sobie "dobiec", na mecie miały ochotę płakać ze szczęścia. Kiedy doszłam do siebie po przebiegnięciu magicznej strefy o nazwie "meta", dotarło do mnie, że moje motto przewodnie "Granice są tylko w głowie" to nie są puste słowa. Wszystko nabrało wartości.
Dlaczego o tym wszystkim mówię tutaj?
Przede wszystkim chce się Wam pochwalić. Trochę prywaty chyba nie zaszkodzi, a to mój pierwszy uliczny, publiczny bieg, moja pierwsza rywalizacja, mój pierwszy numerek startowy, mój pierwszy medal i moje pierwsze w życiu 10 km.
Znów zrobiłam coś po raz pierwszy, znów udowodniłam sobie i pragnę Wam też udowodnić, że da się. Nie ma rzeczy nie możliwych, wystarczy chcieć. Nasze ciała i umysły są elastyczne i nawet gdy najzwyczajniej w świecie wymiękamy, kiedy mamy ochotę się poddać. (i tu pragnę pozdrowić team "padł na ryj", którzy biegli z tym napisem na koszulce – dzięki Wam wiedziałam, że biegnę po to, żeby paść – na mecie!)
Słuchajcie... Da się! Naprawdę, teraz mogę potwierdzić to w 100%.
Psychologia może i jest skomplikowaną dziedziną, ale samoświadomość i samokontrola o której mówi, że ma zbawienny wpływ – nie jest bujdą. Jeśli jesteś w stanie o czymś pomyśleć, jesteś w stanie to zrealizować.
Chcieć to móc, móc to działać, działać to zwyciężać.
Mój czas przewidywany to 1 godzina 30 minut, mój czas rzeczywisty 1 godzina 2 minuty i 6 sekund – czuję się jak mistrz, nie zależnie od tego, że osoba która zajęła pierwsze miejsce miała czas poniżej 30 minut i to jej należy się ten tytuł.
My, wszyscy Ci, którzy wzięli udział po to, żeby pokonać swoje słabości – jesteśmy wygrani.
Jeśli kiedykolwiek zrobiłeś coś co pozwoliło Ci udowodnić sobie, że słabości to tylko wymysł ludzkości dla usprawiedliwienia "nie chce mi się" – Gratuluję, jestem z Ciebie dumna.
Jeśli nadal tkwisz w przekonaniu, że czegoś nie potrafisz – zrób to, jak inaczej się przekonasz, czy jesteś w błędzie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz