wielki krok dla mowytacji

Pierwsze razy bywają ciekawe.
Ten dreszcz emocji, strach, stres. Czy moje zabezpieczenie jest właściwe?
Tuż po euforia, radość, może nawet ulga czy duma.

Już dawno osiągniecie nowego celu nie sprawiło mi tyle radości.

Nie ma ludzi idealnych, czasami nasza motywacja gdzieś ucieka.
Są osoby, które mówią, że zdrowy styl życia wysysa się z mlekiem matki, a jeśli długo się do niego dochodzi to wchodzi w krew. Być może.
Zdarzają się jednak sytuację, kiedy wszystko to na co pracowaliśmy gdzieś nam zanika.
Nie ma w tym nic złego, ważne by po każdym upadku się podnieść, a wszelkie kroki w tył mogą dać nam czas na rozbieg.

Dla mnie nową motywacja stała się ścianka wspinaczkowa. Mówiąc szczerze sądziłam, że w życiu tam nie wejdę. Zawsze chciałam i zawsze się bałam. Nagle nastąpił moment, w którym trzeba było pokonać ten strach.
To prawda, że możesz więcej niż myślisz, granice są tylko w głowie.
Moja głowa odmówiła, stwierdziła, że nie da rady, że nie wejdzie na wysoką ściankę, że się podda.
Później obserwowała jak jej koleżanka, która jest takim samym laikiem jeśli chodzi o wspinanie, wchodzi na sam szczyt.
U kobiety to dobry zapalnik. Zdarza się, że nic tak nie motywuje jak sukcesy innych osób.
Szczerze, z czystej zazdrości, postanowiłam spróbować jeszcze raz by udowodnić sobie, że potrafię.
To co się działo w mojej głowie tam na górze, patrząc jak mało brakuje do końca, nie jest do opisania. Udało się, weszłam tam, na samą górę. Pokonałam strach. Czy przekroczyłam swoje granice? Nie sądzę. Po prostu wcześniej postawiłam granice zbyt nisko, a moje możliwości dały mi znak, że gdybym uwierzyła w siebie mogłabym od początku postawić ją wyżej.
Euforia po osiągnięciu celu była ogromna. Na tyle ogromna, że mogę stwierdzić, że moją nową pasją została wspinaczka.

Po co ta cała opowieść?
Ponieważ wiem, że czasami poddajemy się z błahych powodów. Wmawiamy sobie, że nie damy rady, że droga do sukcesu jest za daleka.  Gdy się cofamy to nie chce nam się już wracać. Mówimy sobie jestem za słaby, nie dam rady.
To nic złego czasem się poddać, dobrze jest jednak wrócić. Warto szukać zapalnika, który spowoduje chęć do działania.
Zauważyłam, że mechanizm ten działa tak, że za sportem idzie zdrowe odżywianie i odwrotnie. Dbanie o siebie idzie całościowo, nawet jeśli nie od razu to z upływem czasu następuje po sobie.

Polecam spróbować, może nie tyle co sportów ekstremalnych, chyba że lubicie, ale znalezienia swojego zapalnika, czegoś co pobudzi Was do działania w momencie kiedy sądziliście, że już nic nie da się zrobić.

Zostając w temacie ścianki, nie dziw się, że masz pod górkę skoro zmierzasz na sam szczyt

indywidualizm kontra życie w grupie, czyli jak nie iść za wygłodniałym stadem

                                                                      Thinkstockphotos



O mamo, ale boli mnie żołądek po tym kebabie. Normalnie nie wiem czemu w ogóle go zjadłam. Przecież ja nawet nie miałam na niego ochoty, ale wszyscy jedli i głupio mi było tak samej siedzieć bez niczego. Zawsze tak się kończy jak gdzieś wychodzę ze znajomymi.
Oni chcą iść coś zjeść, jakiś fast food w środku nocy, coś na szybko.
Zawsze wtedy nie jestem głodna, ale muszę zjeść, bo nie lubię patrzeć jak inni jedzą i tego nie robić. 


Znacie takie sytuacje? Ja znam, nie jedną, nie dwie, gdybym stwierdziła, że sama nigdy tak nie zrobiłam to byłabym kłamcą. Tylko czasami się zastanawiam, czy jakby ta sama grupka znajomych oblała się benzyną i podpaliła to czy też stwierdziłabym „oni wszyscy się palą, nie mogę się nie palić, mimo że tego nie chce”.


Nie mam tu na myśli „za przyjaciółmi wskoczę w ogień” tylko zwyczajne podążanie za grupą czy jakby to inaczej nazwać społeczną odpowiedzialnością.


Tak jakby to, że na co dzień staram się jeść zdrowo, ale nie mam wyrzutów sumienia jeśli zjem coś w grupie, bo przecież szkodzi to nie tylko mi, ale także im. Tak gdyby ta szkodliwość rozkładała się na 5 ciał a nie jedno. To może zamiast 5 kebabów zjedzmy 1 na pięć osób? Wtedy może by to miało logiczny sens.
Nie mówię tu o przypadkach, że masz ochotę zjeść coś paskudnego – jeśli to Twoja nieprzymuszona wola to rób to co chcesz.


Tylko nie rozumiem czemu niektórych ludzi tak łatwo do czegoś zmusić nawet ich do tego nie namawiając?


Sam jesteś kowalem swojego losu, sam jesteś rzeźbiarzem swojego ciała. Jeśli ciężko Ci namówić znajomych, żeby zjeść razem coś zdrowego to nie pchaj w siebie na siłę tylko dlatego, że oni mają na coś innego ochotę. Nawet jeśli namówisz ich na coś jakościowo lepszego do zjedzenia a sam nie jesteś głodny – też się nie zmuszaj. Brzmi to tak prosto i tak logicznie lecz jest tak trudne do zastosowania kiedy się znajdziemy w takiej sytuacji.
Nie chcesz czegoś robić – nie rób. Łatwo powiedzieć, trudniej nie zrobić gdy wszyscy inni to robią.
Nie powiecie mi, że w waszym życiu nie ma takich sytuacji. Nie mówię tu tylko o chodzeniu do fastfooda o drugiej w nocy, czy jedzeniu dla towarzystwa. Papierosy też się zaczyna palić dla towarzystwa, pić alkohol też.


Czasami zaczyna się dla towarzystwa uprawiać sport i zdrowo odżywiać, więc nie mogę mówić, że zawsze jest to złe. Jednak lepiej podążać za swoimi celami i marzeniami niż zrzucać wszystko na odpowiedzialność społeczną.
Dlaczego? Bo nikt inny tego za Ciebie nie zrobi. Może być Twoją motywacją, może być Twoją dodatkową siłą, Twoim wsparciem, ale nigdy nie wyręczy Cię w Twojej drodzę do sukcesu.


Nie trzeba być psychologiem, żeby zauważyć, że w nasza kultura indywidualną nie jest. My, zwierzęta stadne lubimy być w grupie i robić to co robi grupa.



Jednak czy na pewno zawsze tego pragniemy?  





Płaskie brzuchy, wszędzie

Wszędzie widzę te płaskie brzuchy. Mówią, że przyszło lato, że wyrzuć bojler zrób sobie kratę. 
To przecież takie modne. A co z tymi, którzy nie lubią mięśni ?

Oczywiście zaprzeczałabym sama sobie, gdybym napisała, że mięśnie to zło. Tylko w tym kulturystycznym pędzie, czasem zapominamy co jest nam w życiu i do życia tak naprawdę potrzebne. 
Nigdy nie byłam zwolenniczką otłuszczonych brzuchów, ale też nigdy nie byłam zwolenniczką krat i wystających żył. Przepraszam moi drodzy, ale jeśli słyszę, że wszystkie kobiety lubią mięśniaków to ja chyba, tak jak to mówią mamy, gdy tłumaczysz, że wszyscy dostali złe oceny w szkole „Ty nie jesteś wszyscy”. Ja nie jestem wszystkie.
Jednak jestem przedstawicielką tej płci zwanej wredną i piękną  i czasem na kratki u pań patrzę z zazdrością, a czasem z obrzydzeniem.






Jak to mówią „zależy jak leży” a mój punkt widzenia się nigdy nie zmieni i nazywa się „umiar”.


Mój umiar można tłumaczyć na zdrowe jedzenie, zróżnicowaną dietę, trochę ćwiczeń i pozytywne podejście do tego wszystkiego. Nie „muszę” a „chcę” i nie „robię to, bo wyglądam źle” tylko „wyglądam świetnie, a żyję tak, bo lubię”. Nie od dziś wiadomo, że im więcej mięśni tym lepsze spalanie nawet podczas spania. Im mniej otłuszczone ciało tym mniej chorób, lżejsze życie i więcej tak zwanej werwy. Tylko czy robimy to wszystko dla zdrowia, czy dla wyglądu? Czasem pęd za mięśniami mija się z celem, gdy nasza dieta zaczyna być bogata na przemian w białka lub węgle a jedyny cel, który przyświeca to „najpierw masa potem rzeźba”.





Kiedy patrzę na to wszystko to popadam w kompleksy, naprawdę.

Mój brzuch nie jest jakiś super, jasne, że mógłby być lepszy. Zawsze może być lepiej. Jednak medal ma dwie strony, a jeśli nie ma na nim zbyt dużo tkanki tłuszczowej, a gdzieś tam pod nią jednak są te mięśnie mimo, że ich aż tak bardzo nie widać to chyba nie jest aż tak źle? Jaki w ogóle teraz mamy kanon piękna? Chyba się pogubiłam. 
Jednak nie mogę być z tego brzucha zadowolona, mimo, że dbam o swoją dietę. Czasami ćwiczę, rekreacyjnie dla zdrowia. Nie, nie wylewam ósmych potów na siłowni. Nie zależy mi na cztero/sześcio czy ośmiopakach.


Zależy mi na moim zdrowiu, a nie szaleńczej pogoni za wyglądem. 


Tu pojawia się pytanie klucz, czym jest zdrowy wygląd?
To pytanie pozostawiam Wam i czekam na wasz punkt widzenia, bo mój chyba już znacie.