jak feniks odrodzę się z popiołów


Muszę się chyba do czegoś przyznać. Przez chwilę zapomniałam dlaczego to wszystko robię. Jesteśmy tylko ludźmi i mamy swoje słabości, ale gdy tylko pomyślę, że mogłabym przestać pisać. O zgrozo! Chyba przez chwilę zapomniałam dlaczego zaczęłam.

Do czego tak naprawdę chce nawiązać? Nikt nie mówi o porażkach. Przeglądam te wszystkie motywujące strony i wszędzie widnieje napis "do it" i zdjęcia przed i po metamorfozach. Wszyscy dają radę, nie poddają się, idą na przód i osiągają efekty. Jednak nie pokazują ile razy trzeba było upaść na twarz i z ledwością się podnieść, żeby to osiągnąć. O tym się nie mówi.
Chwalimy się sukcesami, a porażki chowamy pod dywan. To nawet logiczne, po co chwalić się czymś co nie wyszło. Zawsze mi tego brakowało we wszystkich stronach poruszających temat odchudzania, tej autentyczności. Nikt nie pisze, że zjadł kebab, pożywił się w fastfoodzie, czy że poszedł na piwo zamiast na trening. Tego typu teksty byłyby demotywujące, ale każdy potrzebuje mieć czasem swój cheat meal lub po prostu zjeść to na co ma ochotę nawet jak to jest paskudne, tłuste i pójdzie w boczki. Kiedy ja się odchudzałam szukałam sprzymierzeńca. Szukałam kogoś kto nie boi się powiedzieć ile razy musiał się poddać, żeby zwyciężyć.

Życie to nie teatr, to nie bajka, nie komedia romantyczna. Nie jest ani czarno, ani biało. Dobro czy zło... a co jest po środku? Jeśli się przyznam, że upadam to stracę czytelników? Wiecie co?
Dojrzałam do tego by stwierdzić, że wolę być autentyczna dla jednej osoby niż hipokrytką dla milionów. Nie chce być kimś kim bałam się zostać. Chcę robić to co kocham, nie rezygnując z bycia sobą. Lubię żyć zdrowo, ćwiczyć i zdrowo się odżywiać. Czasami jednak lubię zjeść coś nie zdrowego, lubię poleniuchować i odpuścić, czy iść ze znajomymi na piwo. To nie jest kwestia poddawania się tylko wyboru. Inaczej kiedy się odchudzam, a czasem emocje biorą górę nad rozsądkiem i zdarzy mi się uciec w jedzenie. Wtedy wiem, że to jest moją porażką. Tylko gdyby nie one nie pisałabym teraz tego tutaj. Nie miałabym świadomości samej siebie, swojego ciała, wiedzy którą dzięki temu zgłębiłam. Tak! Porażki dały siłę, wzmocniły pasje. Wszystko przecież dzieje się po coś.

Najważniejsze jest to, że nigdy nie jesteś sam kiedy masz problem. Inni też się kilka razy musieli poddać, kilka razy musieli otrzymać od losu kopa. Następnym razem gdy zobaczysz zdjęcia "przed i po", czy będziesz czytać, słuchać kolejnej historii o odchudzaniu. Pomyśl, że sam też nie chwaliłbyś się ile razy trzeba było po drodze dosłownie upaść na twarz.

Nieśmiertelnie już w moich tekstach zdanie "kiedy będziesz chciał przestać przypomnij sobie dlaczego zaczynałeś" – pozwoliło mi zatęsknić za samą sobą. Przypomniałam sobie po co tu jestem, jaka jest moja misja i dlaczego zaczęłam w końcu robić to co lubię. Nie chcę się bać mówić o tym, że nie zawsze jest idealnie. Droga do celu jest trudna. Trzeba być szczerym w tym co się robi, żeby móc ją pokonać.

Chcesz czuć się dobrze w swoim ciele? Zaakceptuj siebie i nie rezygnuj z bycia sobą. Dobierz metodę indywidualnie, dobierz trening indywidualnie, nie rób tego co robią wszyscy.
Możesz robić na przekór całemu światu, ale nie rób na przekór sam sobie. Upadaj, wstawaj i się otrzep. Przewrócisz się milion razy, trudno, może za milion pierwszym się już nie potkniesz. Czasami trzeba spłonąć i jak feniks odrodzić się z popiołów.

Różnica pomiędzy wygranym a zwycięzcą jest taka, że zwycięzca przegrał więcej razy.

4 komentarze:

  1. Zgadzam się z Tobą. Moja walka o siebie też jest usłana porażkami... a szkoda! bo już dawno osiągnęłabym efekt, gdyby nie one...

    OdpowiedzUsuń
  2. To dotyczy nie tylko odchudzania, ale całego życia:)
    "Sukces to przechodzenie od porażki do porażki bez utraty entuzjazmu" - słowa Churchilla
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ci wszyscy ludzie FIT też mieli swoje potyczki.
    każdy z nas ma i takie jest życie ;)

    ważne jest tylko by nie przestać.
    lepsze są małe kroczki niż żadne.

    ja wczoraj zjadłam paczkę chipsów i poczułam się okropnie, ale potem stwierdziłam, że to moje pierwsze chipsy od miesiąca, a mam słabość do słonych przekąsek, więc to już coś? ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. kocham Cie ze ten wpis! mi się udaje już od 4 miesięcy nie jeść chipsow :D ale tylko to. co do ćwiczeń to zawsze mam jakąś wymówkę, co do słodyczy to samo, ale się nie poddaję! zamiast 6kostek zjem 5 i to kolejny drobny sukces :D Pozdrawiam i trzymam kciuki!:)

    OdpowiedzUsuń